Admirale, imperialne jednostki zostały rozmieszczone na pozycjach i czekają na rozkazy.
Jednostki wroga znajdują się w kwadrancie SQ44/8.
Misja: stłumić rebelię, uszkodzić lub zniszczyć rebelianckie statki.
Nie brać jeńców.
Towarzyszu, zauważyliśmy nadciągający krążownik imperium – sektor BBQ/42/8.
Przygotowaliśmy już nasze niszczyciele i bombowce. Musimy szybko odpowiedzieć na ich prowokację, inaczej znajdą naszą bazę.
Oszczędzajmy ludzi i sprzęt.
Nie wiemy, kiedy nadejdzie kolejny atak.
Rozkazy od dowództwa
Niezależnie od strony konfliktu, po której się opowiesz, Twój cel będzie podobny – nie dać się zmieść z przestrzeni kosmicznej, jednocześnie zmiatając z niej jak najwięcej statków przeciwnika – w miarę możliwości nawet wszystkie.
Bitwa nie będzie długa, więc każdy manewr strategiczny musisz mieć w małym palcu.
Albo we wskazującym palcu.
W każdym razie: w palcu.
FlickFleet pozwoli Ci rozegrać kosmiczną bitwę w zaciszu własnego stołu. Dwóch graczy usiądzie naprzeciw siebie i dzięki sile swych umysłów i giętkości palców doprowadzą drugą stronę do ruiny. Strategiczne przemieszczanie statków, a w końcu odpalanie dział – tu: kości k6 i k10 – przy pomocy pstryknięć i popchnięć. Czy wygrają siły Imperium? Czy silniejsza okaże się Rebelia? Przekonasz się za około 20 minut!
W kosmosie nikt nie słyszy Twojego pstrykania
Po Crokinole i Crash Octopus przychodzi czas na kolejną, zręcznościową grę – tym razem jesteśmy w kosmosie, walczymy po dobrej lub złej stronie mocy i nie pstrykamy anonimowymi dyskami czy abstrakcyjnymi kawałkami drewna. Do swojej dyspozycji mamy statki kosmiczne: drednoty, niszczyciele i lotniskowce, a także myśliwce i bombowce.
Fabularnie rozgrywka obleczona jest krótkimi scenariuszami o starciu złego Imperium z walczącą o sprawiedliwość Rebelią, ale najprościej będzie zawczasu uznać, że historia nie ma tu wielkiego znaczenia – jest jedynie wprowadzeniem do konfliktu. A konflikt ten rozwiążemy aktywując naprzemiennie swoje statki i wykonując po dwie różne akcje.
W zależności od typu statku, mogą to być proste komendy ruchu lub ataku, jak w przypadku mniejszych jednostek, lub rozbudowane akcje utrzymujące tarcze naszego statku-matki w dobrej kondycji, odbudowujące zniszczone w walce części kadłuba, przywracające statkowi pełną funkcjonalność i odpalające ładunki jądrowe. Będzie tu co robić i nad czym się głowić i choć większość naszych działań i tak sprowadzi się finalnie do mniej lub bardziej celnych pstryknięć, to po drodze przyjdzie nam podjąć kilka strategicznie interesujących decyzji.
Prztyczki-potyczki
Dobudowanie do pstrykanej gry kosmicznej otoczki i wzbogacenie naszych statków o funkcje, z których możemy skorzystać, pomieszczenia, które może zniszczyć wróg, osłony, przez które należy się przebić czy w końcu akcje, które możemy wykonać (jak odpalenie bombowców, naprawa kadłuba czy użycie ładunków nuklearnych) sprawiło, że FlickFleet wyróżnia się na tle innych gier wymagających precyzji, skupienia i pewnego palca.
W każdej rozgrywce (instrukcja oferuje 4 scenariusze, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by tworzyć własne – komponentów jest tu aż nadto!) przejmiemy kontrolę nad kilkoma statkami – między dwoma a pięcioma. Przymus używania różnych akcji sprawia, że wojna rzadko kiedy jest pozycyjna – nie okopiemy się tu w kosmicznej próżni, by z rogu stołu atakować strzałami z daleka. Wymagany jest ruch pomiędzy kolejnymi strzałami, co jest zabiegiem przepysznym: pamięć mięśniowa nie ma czasu, by przyswoić każdą kolejną pozycję. Jest tu więc duży element zmienności, a my musimy szybko adaptować się do nowych warunków.
Statki atakują tu na trzy sposoby. Zwykle pstrykamy kością d10, ułożoną w dowolnej pozycji na aktywnym statku. Większe statki mogą odpalać ładunki termojądrowe – wyobrażone tu przy pomocy nieco precyzyjniejszej kości k6. W obu przypadkach elementem wzmagającym zabawę jest to, że nie pstrykamy z poziomu stołu, a z samego statku, kilka milimetrów wyżej – co już na starcie utrudnia nam zadanie, bo każda kość nabiera rotacji zaraz gdy tylko zostanie przez nas dotknięta.
Możemy też po prostu taranować statek nieprzyjaciela – ataki kamikaze kończą się zniszczeniem atakującego statku, ale potrafią być bardzo bolesne i precyzyjne dla obrońcy. Otóż w FlickFleet działa ciekawy system ustalania obrażeń. Bombowce i myśliwce tracą po prostu jeden element ze swojej konstrukcji i prują dalej w okrojonej formie. Duże okręty wojenne otrzymują zaś obrażenia zależne od wyniku na atakującej je kości. Najpierw oczywiście bronią się tarczami, ale gdy tych zabraknie, uszkodzone zostanie konkretne pomieszczenie, a jeśli to pomieszczenie zostało już zniszczone wcześniej, uszkodzeniu ulegnie kadłub statku. Wszystkie te zniszczenia odnotowujemy przy pomocy drewnianych kostek i dysków, informujących nas o tym, gdzie jeszcze statek działa, a gdzie już ledwo zipie – z której jego funkcji jeszcze możemy, a z której już nie możemy korzystać.
To zabieg dość prosty, jeśli myślimy o całokształcie gier planszowych – jednak w skali gier pstrykanych jest to rzadko spotykany stopień złożoności obiektów, w które de facto mamy po prostu trafić kostką! Wokół tego pomysłu zbudowano zresztą kilka innych mini-mechanik, jak np. możliwość ustawienia kości na konkretną wartość przed pstryknięciem – co z początku może być mało przydatne, ale z czasem, gdy nauczymy się precyzji i spiłujemy paznokcie, może okazać się kluczowe dla realizacji naszych celów militarnych.
Pod Neutronową Gwiazdą
FlickFleet w ramach tych czterech scenariuszy idzie o krok dalej – np. wprowadzając neutronową gwiazdę w jednym z nich. Co ona robi? Ano przyciąga do siebie wszystkie statki w tempie 5cm na rundę – oznaczona jest prostym, białym dyskiem i wymaga jedynie użycia linijki (nie dołączonej, niestety, z grą). Znowu: prosty pomysł, ale wpisany w tematykę gry i odpalający zupełnie nowe tory myślenia o rozgrywce – nie mówiąc o „stanie gry” będącym w ciągłym ruchu.
W innym scenariuszu – do gry wchodzi talerz (lub inny obiekt o średnicy 15cm), który zniszczy każdy statek, jaki będzie mieć pecha na niego wpaść. To nie są żadne rewolucje, ale sposób, w jaki proste pomysły wyrażają zaawansowane i silnie tematyczne koncepcje jest tu wisienką na torcie z pstryknięć. Jeśli ktoś potrafi zasymulować w grze zjawiska fizyczne i robi to przez sugestywne użycie drewnianego dysku i porcelanowego talerza, to ja kupię jego grę za każdym razem, niech no tylko wyda coś nowego.
Oczywiście nie tylko ten talerz jest tu punktem sprzedażowym – ale ilustruje zmianę podejścia. Idziemy poza kanon i zamiast sportowej gry, którą zwykle są tytuły oparte o pstrykanie, mamy tu temat, mamy klimat, mamy miniaturowy model czegoś większego, niż prosta rywalizacja o to, kto ma lepszego cela. Owszem, jest tu dużo pstrykania kostkami i naszymi statkami, jest miejsce na zręcznościową wirtuozerię, na fuksiarskie strzały i na pechowe pudła.
Ale FlickFleet robi też coś więcej.
W przeciwieństwie do innych abstrakcyjnych gier pstrykanych, daje graczom poczucie faktycznej utraty jednostki i systematycznie uciekającej nadziei, gdy widzimy jak siły wroga z nieubłaganą precyzją dziesiątkują nasze oddziały. Nasze statki mają nie tylko kształty, ale i nazwy, pozwalające nam śledzić ich nieanonimowe już losy, jeszcze bardziej wczuwając się w emocjonalne nuty pojawiające się w rozgrywce. W przeciwieństwie do np. Crokinole, tutaj utrata każdego ze statków coś znaczy – osłabia nasz atak, utrudnia nam przeprowadzenie obrony, wprost odlicza kolejne minuty do naszej nieuniknionej zagłady. Nie spodziewałbym się tego po grze zręcznościowej, ale oto jesteśmy – historia o biednych rebeliantach, próbujących wywalczyć wolność wobec ponurego i korporacyjnego Imperium chwyta za serce, jeśli odpowiednio ją sobie wyświetlić w głowie (i trochę zmrużyć oczy). A nawet jeśli jej nie wyświetlać, utrata jednego z naszych lotniskowców i tak zaboli, gdy tylko odwrócimy jego kartę na drugą, nieczynną stronę:
Pstryk wart zapamiętania
FlickFleet jest wciągające, szybkie, emocjonujące we wszystkich odpowiednich miejscach i zawiera w sobie więcej, niż tylko zestaw przedmiotów do pstrykania i popychania. Elementy strategii i zarządzania swoją flotą dają grze nieco głębi i choć nadal tematem dnia jest pstrykanie, to nabiera ono zdecydowanych rumieńców. Tematyka kosmiczna jest oddana w miniaturze na naszym stole, a przy pomocy kilku mechanik i oryginalnych pomysłów da się ją tu poczuć bardziej, niż bycie autentycznym bogiem w Palec Boży.
Gra nie jest jednak pozbawiona problemów – dwa z nich widoczne są zaraz po otwarciu pudełka:
Brak insertu przy jednocześnie dużej ilości komponentów – podobnych do siebie kształtem i rozmiarem – które giną w stercie strunowych woreczków. Jak na edycję Deluxe, można oczekiwać lepszej formy organizacji i szybszego setupu/pakowania, niż wertowanie stosu woreczków w poszukiwaniu naszego statku.
Solą gry są statki i znowu, jak na edycję Deluxe, wybór materiałów jest mało szczęśliwy. Statki są wycięte z plexi i lekko ozdobione grawerami i… nic ponad to. Gra sprawia wrażenie wykonanej w domowym zaciszu, na pożyczonej frezarce – a to przecież tytuł, który doczekał się już dwóch kampanii na Kickstarterze, a obecnie posiada trzy dodatki i czwarty w formie samodzielnej gry. Zastanawiam się, czy to genialny zabieg pokazujący, że dobry gameplay obroni się niezależnie od komponentów, czy jednak po tych kampaniach i po zapewne kilku dodrukach można już oczekiwać lepszych materiałów, mniej ostrych krawędzi i bardziej dopracowanej warstwy „dekoracyjnej” na naszych statkach? Wydaje się, że nawet użycie grubszego, cięższego kartonu czy starego, dobrego drewna byłoby rozsądną alternatywą i dałoby wydawcy możliwość umieszczenia na statkach grafik, kolorów i daleko posuniętej personalizacji. Jeśli to kwestia właściwości aerodynamicznych plexiglasu – cofam wszystko, co powiedziałem i zwracam honor admiralicji w Eurydice Games.
Nie trzeba jednak przymykać oczu na te mankamenty – tak jak wspomniałem, rozgrywka broni się mimo tego, że gra pakuje się do miliona woreczków i mocno grzechocze. W sennych majakach zastanawiam się po prostu nad tym, czy gdyby FlickFleet miało oprawę graficzną jak X-wing, Xia: Legends of a Drift czy choćby Tortuga 2199 to nie byłoby bardziej rozchwytywane przez graczy – i jeszcze wyżej cenione.
Niezależnie od aspektów wizualnych, FlickFleet to taktyczne antidotum na wszystkie sportowe i abstrakcyjne w tematyce pstrykanki. Zrodzone w dalekim Wszechświecie widowiskowo ląduje na stołach, by dać graczom namiastkę prawdziwej, kosmicznej bitwy – bez precyzyjnego mierzenia, bez tabelek uszkodzeń i bez grubej instrukcji. To szaleństwo pstrykania unurzane w apetycznym i zauważalnie tematycznym sosie. Nie zbłądzi ten, kto pozwoli plastikowym statkom zacumować w swoim domu.
Gra dla dwóch graczy w wieku powyżej 10 lat
Potrzeba ok. 20 minut na rozgrywkę
Zalety:
+ szybka, intensywna i dynamiczna rozgrywka
+ minimum zasad, maksimum frajdy
+ możliwość tworzenia własnych scenariuszy i rozgrywek
+ tematyczna, taktyczna otoczka wzbogacająca i tak już ekscytującą mechanikę pstrykania
Wady:
– brak insertu
– komponenty mogłyby być wykonane z lepszej jakości plastiku lub poddanej większej obróbce
Dziękujemy firmie Eurydice Games za przekazanie gry do recenzji.
Złożoność gry
(3/10):









Oprawa wizualna
(4/10):









Ogólna ocena
(8.5/10):









Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Bardzo dobry przedstawiciel swojego gatunku, godny polecania. Wady mało znaczące, nie przesłaniające mocno pozytywnego odbioru całości. Gra daje dużo satysfakcji.
GamesFanatic for AI Gry planszowe, karciane, recenzje, felietony, nowości ze świata.


















