Poszukiwanie Planety X można oficjalnie zakończyć – znalazłem ją. Była w pobliskim paczkomacie, szczelnie opakowana w intergalaktyczny karton. Wystarczyło rozpaczkować kosmiczną paczkę, rozfoliować gwiezdną folię, wypchnąć żetony z kartonowej mgławicy, rozdać astralne arkusze i zabrać się do stelarnej roboty. A potem już tylko kilka badań, jakaś konferencja, parę opublikowanych teorii, parę obalonych teorii i już prawie można zgadywać, gdzie z dużym prawdopodobieństwem znajduje się Planeta X… no właśnie… gdzie się znajduje?
Astral Buzz
Jak to w kosmosie bywa, najpierw był HYPE. W moim przypadku był to hype napędzany wysokooktanowym paliwem w postaci recenzji Shut Up & Sit Down – i to wystarczyło, bym przekroczył granicę przestrzeni kosmicznej. Bo, drogi Czytelniku, należy Ci wiedzieć, że pośród wszystkich tematyk obecnych na mojej półce z grami, tematyka sci-fi pojawia się najrzadziej. A jeśli to jeszcze sci, bardziej niż fi, to już w ogóle kaplica. Nie gram w kosmiczne gry, z drobnymi wyjątkami (może czasem Roll For The Galaxy…) – ani lasery, ani szczelanie statkami, ani gwiezdne armady, ani nawet parseki nie ekscytują mnie ani trochę. A jednak, oto jestem, po kolana w kosmicznym pyle. Jak do tego doszło? Nie wiem. Ale się wypowiem.
W poszukiwaniu zagranicznych gier
Recenzja, która zbudowała hype, pojawiła się w 2020 roku. Pudełko z polską wersją gry dotarło do mojego paczkomatu we wrześniu roku 2022 – to sporo czasu, by podtrzymać zainteresowanie, a co dopiero ekscytację tytułem. Czy więc warto było cieszyć michę do monitora, dodawać grę do wishlisty i czekać tyle miesięcy, by w końcu ją przetestować?
Na pierwszy rzut oka mamy tu grę o badaniu przestrzeni kosmicznej. W swoim sercu, Poszukiwanie Planety X to gra dedukcyjna, wykorzystująca aplikację wzmagającą ową dedukcję. Gracze ścigają się, by jak najszybciej odkryć Planetę X, a przy okazji okryć się sławą i zaimponować nie tylko kolegom-naukowcom, ale też światu jako takiemu – licząc, być może, na intensywny efekt X, który przyciągnie absztyfikantów i absztyfikantki, zafascynowane nowinkami ze świata astronomii.
W poszukiwaniu zagranicznych planet
Mechanika rozgrywki jest dość prosta – w swojej turze gracz wykonuje od jednej do kilku akcji, za każdą z nich płacąc „koszt” na torze czasu (lepsze akcje zajmują więcej czasu), który decyduje o kolejności rozgrywania tur (kolejny gracz to ten najdalej z tyłu).
Akcje pozwalają nam eksplorować sektory nieba w poszukiwaniu konkretnych ciał niebieskich: planet karłowatych, obłoków gazowych czy komet. Możemy przeczesać mniejszy obszar i otrzymać precyzyjne wyniki lub przeczesać większy i otrzymać mniej rozstrzygające dane, ale za to w niższej cenie. Możemy przeskanować jeden konkretny obszar i uzyskać jednoznaczną odpowiedź, co się w nim kryje (ale tylko dwa razy w ciągu całej gry). Możemy też wziąć udział w sympozjach, które podadzą nam kolejne informacje – reguły logiczne – dotyczące tej konkretnej rozgrywki.
Dlaczego to jest ekscytujące i gdzie tu w zasadzie jest gra?
W poszukiwaniu straconego czasu
Cała zabawa opiera się na kilku niezmiennych regułach logicznych. Najważniejsza z nich to: w każdym segmencie nieba znajduje się dokładnie jeden obiekt. Określone obiekty występują w grupach albo nie stykają się ze sobą, inne zaś mogą pojawić się jedynie w konkretnych obszarach nieboskłonu. Pozostałe reguły – typu: planeta karłowata jest odległa o dwa sektory od obłoku gazowego albo Planeta X nie występuje naprzeciwko sektora z kometą – poda nam aplikacja, gdy tylko weźmiemy udział w odpowiedniej konferencji czy badaniu. Na rozpoczęcie gry otrzymamy kilka takich faktów, w formie gratisu od firmy – od tego, ile ich będzie, zależy poziom trudności danej rozgrywki.
Mamy tu więc układankę z kilkoma stałymi informacjami oraz całą plejadą informacji i reguł, prawdziwych tylko dla bieżącej rozgrywki. Lawirowanie pomiędzy znanymi nam faktami, klejenie ich w logiczne klastry i systematyczne eliminowanie kolejnych możliwości to praca niemal detektywistyczna, która jednak nigdy nie przytłacza. Fakty są przed nami, notujemy je skrzętnie na swoich arkuszach (w sobie tylko znanych skrótach i notacjach), a następnie składamy w sensowną całość, by w pewnym momencie zakrzyknąć „EUREKA, KURDE!” i dokonać weryfikacji naszych obserwacji w aplikacji.
Spotkanie astronomii z informatyką
Do gier aplikacjowych podchodzę przesiąknięty obawą, że zanim zdążę się nagrać, to gra wypadnie z obiegu, apka przestanie być aktualizowana, a ja zostanę z bezużytecznymi komponentami, których nawet nie ma jak sprzedać, bo inni też nie mają aplikacji.
Obawy były jednak – póki co – niesłuszne, bo trzy dni po premierze wszystko jeszcze działa i wygląda, jakby miało jeszcze chwilę podziałać. Aplikacja jest bardzo praktyczna i jednoznaczna w swoim designie – nie ma tu wątpliwości co do czego służy, ani o ile pól poruszyć swój pionek na torze czasu. Wszystko otrzymujemy jak na dłoni, wybierając stosowną akcję, a następnie notujemy na arkuszu i przekazujemy turę kolejnemu graczowi. Gdyby w krok za funkcjonalnością poszła jeszcze estetyka wychodząca poza kanony znane np. z OGame, byłoby wręcz cudnie. A skoro o estetyce mowa…
Krótka historia kosmicznej brzydoty – raport NASA
Poszukiwanie Planety X jest… nienachalne w swojej fizys. Niestety, brakuje tu mistrzowskiego pędzla czy rysika, które stworzyłyby wrażenie immersji w malowniczym bezkresie Kosmosu. Mamy funkcjonalną planszę, czerpiącą garściami z Diuny: Imperium: prostą, ascetyczną, minimalistyczną i jałową. Na jej krawędziach pojawiają się nieśmiałe próby wprowadzenia koloru czy nawet estetyki jako zjawiska pozytywnego – ogólny efekt jest jednak bardzo prototypowy. Ciężko się zakochać w tej planszy, a jeszcze ciężej zakochać się w arkuszu, który wygląda jak tabelka z Excela, ubarwiona wykresem kołowym z Worda. Zdecydowanie brakuje tu soczystych ClipArtów. Można to tłumaczyć zachowaniem klimatu badań, ślęczenia nad wydrukami i tabelami, ale wrażenie jest mało przyjemne dla oczu. A co do ducha…
Interstellar love
Miłość do Poszukiwania Planety X to trudna miłość, bo miłość pomimo, ale nie jest trudno się do niej dokopać. To wciągający, intrygujący tytuł, który sprawnie łączy wyścig, dedukcję i astronomiczną sałatkę punktową. Bo niekoniecznie wygra ten, który pierwszy odnajdzie planetę X (to jedynie uruchamia końcową fazę gry, gdzie pozostali gracze mogą wciąż zdobyć punkty lub zgadywać położenie planety X, choć za mniejszą nagrodę punktową) – na koniec gry następuje nie takie znowu krótkie podliczenie punktów. Publikowane i weryfikowane podczas gry teorie (gdzie gracze „obstawiają” obecność danego obiektu w konkretnym sektorze), bycie pierwszym graczem, który odkrył obiekt w danym sektorze, kolejność odkrycia planety X czy nawet końcowa pozycja na torze czasu – to wszystko dodatkowe punkty.
Wnikliwy i nieco złośliwy planetosceptyk może spytać – a po co tak kombinować, jak można w pierwszym ruchu strzelić w ciemno pozycję planety X (w zależności od trybu gry, jest ona w jednym z dwunastu lub osiemnastu sektorów nieba)? Ano można, ale wymaga to naprawdę dużego farta – lub dużej hucpy. Otóż aplikacja wymaga podania nie tylko sektora z planetą X, ale też zawartości dwóch sąsiednich sektorów – prawdopodobieństwo strzelenia wszystkich trzech obiektów zupełnie w ciemno jest… astronomicznie małe.
Metaliczny posmak kosmosu
Poszukiwanie Planety X ma takich smaczków sporo i na każdym kroku częstuje graczy inną apetyczną przekąską prosto z nieba. W grze zastosowano mechanikę nieba widzialnego, które przesuwa się – za pomocą dużej planszetki w środku planszy – wraz z ruchem ostatniego z graczy, uruchamiając fazy badań i konferencji i ograniczając liczbę sektorów, które możemy badać. W kumulacji te małe rzeczy składają się na coś więcej, niż astronomiczną wykreślankę ze zbyt dużą planszą. Wszystkie wady gry – toporna oprawa graficzna, surowa aplikacja czy nieco excelowskie arkusze graczy – nie są w stanie zniwelować faktu, że gra wciąga jak czarna dziura. I choć nie miażdży wszystkiego, co zassie, to drugą stroną wypuszcza graczy odmienionych: szczęśliwych, zafrasowanych i jakby na nowo zakochanych w astronomicznych eksploracjach. Owszem, wymagany jest tu nieco analityczny, logiczny umysł, ale wszelkie myślowe zmagania są natychmiastowo nagradzane delikatnymi zastrzykami endorfin.
Poza tym, to jedyna znana mi gra, w której można wcielić się w poszukujący nieznanych planet sedes. I samo to warte jest ceny zakupu. Wsiadajcie więc na swoje kosmiczne toalety i szukajcie – Planeta X czeka na sklepowej półce. Metodą dedukcji dojdźcie do tego której.
Gra dla 1 do 4 graczy w wieku od 10-12 lat
Potrzeba około 60-75 minut na rozgrywkę
Plusy:
+ niecodzienny mariaż dedukcji z wyścigiem
+ aplikacja gwarantuje regrywalność (tu każda rozgrywka to inne ułożenie elementów w sektorach)
Minusy:
– oprawa graficzna w najlepszym razie nijaka, w najgorszym wręcz brzydka
Grę Poszukiwanie Planety X kupisz w sklepie
Dziękujemy firmie Lucky Duck Games Polska za przekazanie gry do recenzji.
Złożoność gry
(4/10):









Oprawa wizualna
(3/10):









Ogólna ocena
(8/10):









Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Bardzo dobry przedstawiciel swojego gatunku, godny polecania. Wady mało znaczące, nie przesłaniające mocno pozytywnego odbioru całości. Gra daje dużo satysfakcji.
GamesFanatic for AI Gry planszowe, karciane, recenzje, felietony, nowości ze świata.













