Kiedy prosiłem o The King is Dead nie miałem oczekiwań sprecyzowanych. Miałem je wygórowane. Chciałem polityki jak w Twilight Imperium. Chciałem bitew jak w Blood Rage. Chciałem intryg jak w Crusader Kings III. Nie spodziewałem się raczej spełnienia tych pragnień, lecz pomarzyć zawsze można prawda? Cóż więc dostałem?
I. Wykonanie
Przy pięknym Oriflamme stylizowanym na obrazy pisałem o poziomie przeciętnie ładnym. A tu- grafiki tyle co kot napłakał, ale owa prostota
na kartach wzbudza miłe skojarzenia z marginesami ksiąg średniowiecznych. I od razu mnie to ujęło i zachwyciło. Lubię, nie lubię- kwestia indywidualna i zależna od chwili.
Komponenty wykonane solidnie i wyraźnie.
Instrukcja czytelna- nie zdarzyło się by ktokolwiek pomylił coś z zasadami.
II. Mechanika
Rozstawienie gry jest proste i szybkie- ot rozdajemy po 8 kart i wysypujemy po 4 klocki (stronników) w trzech różnych kolorach na planszę na każdy z 8 regionów.
W trakcie rundy możemy albo opuścić kolejkę (jeśli wszyscy spasują następuje punktowanie regionu), albo zagrać kartę i zebrać klocek z planszy (z dowolnego regionu). Jeśli choć jedna z osób zagrała kartę pasujący mają możliwość ponownego zagrania. Raz zagranej akcji nie odzyskujemy nigdy, co wymaga myślenia ,,strategicznego”.
Ponieważ zgarniamy klocek z dowolnego regionu (a nie tylko tego z najbliższego punktowania), mamy możliwość w teorii wpływania na przyszłe rundy.
Cóż, widzę niemalże Wasze niecierpliwe spojrzenia- po co zgarniamy te klocki? Otóż, kiedy ostatni region zostanie rozliczony, kolor który najczęściej podliczanie wygrywał (to jest jego stronników było w obszarze najwięcej) definiuje zwycięzcę- zostaje nim ten, kto sześcianików danego koloru zebrał najwięcej. A że zdejmując klocki z planszy kolor osłabiamy? Cóż, przyjemna zagwozdka.
A co się stanie jeśli podczas podsumowania regionu mamy remis? Wtedy nasze królestwo zaczyna chylić się ku upadkowi. Jeśli sytuacja taka powtórzy się trzy razy Brytania zostaje najechana przez Francję i wygrywa ten, kto zebrał najwięcej zestawów-kompletów po jednym z każdego koloru.
III. Finito. Podsumowanie Wojciecha
The King is Dead ma dwa tryby- początkujący- wszyscy zaczynają z tymi samymi kartami. Gra złożonością przypomina wtedy kółko i krzyżyk na planszy 5×5 albo inne warcaby, bez wdzięku prostoty tychże. Zdarzyło się, że gracz odszedł w połowie gry (zagrał wszystkie swoje karty) deklarując swoje zwycięstwo i rzeczywiście prawie mu się udało. Jest dreszczyk emocji- spasować czy grać, ale nie wynagradza on nam tego całego liczenia.
A w trybie zaawansowanym? Wtedy każdy ma 5 takich samych i trzy unikalne karty. Listę kart mamy na końcu instrukcji (jeśli mamy wersję promo, jest jedna karta więcej niż może wystartować, więc pojawia się kolejna niewiadoma). W miejsce klarowności mamy losowość. Nikomu nie chciało się wyliczać jakie karty mają/ mogą mieć przeciwnicy (czyli jeszcze mniejsze zaangażowanie niż przy wersji podstawowej).
Na pewien minus zaliczam też, iż dość szybko widać czy gracz zamierza walczyć o wsparcie stronnictw, czy doprowadzić do inwazji Francji- a strategię zmienić ciężko.
Czas spędzony przy tej grze nie był nieprzyjemny- nie ma nic złego w partyjce czegoś prostego raz na jakiś czas. Ale Abalone, warcaby, czy Splendor deklasują King is Dead we wszelkich kategoriach w jakich chciałbym ją umieścić- w przeciwieństwie do bohatera tej recenzji nigdy nie miałem z nimi problemu, by namówić kogoś na drugą partię.
Plusy:
+miła dla oka szata graficzna
+prosta, krótka (jakieś 20-30 minut)
Minusy:
-brak wyróżniającego wow
-są przyjemniejsze gry logiczne
Złożoność gry
(4/10):









Oprawa wizualna
(6/10):









Ogólna ocena
(6/10):









Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Do tej gry mamy konkretne zarzuty. Może być fajna i dawać satysfakcję, ale… ale jest jakieś zasadnicze „ale”. Ostatecznie warto się jej jednak bliżej przyjrzeć, bo ma dużą szansę spodobać się pewnej grupie odbiorców.
GamesFanatic for AI Gry planszowe, karciane, recenzje, felietony, nowości ze świata.



