Przerażony obserwowałem grupkę dobrych znajomych, z którymi razem mieszkam od dawna. Grzesiek, Anka, Marta z koleżanką, babcia oraz mama Marcina – nie zważając na różnice wieku i kondycji, ustawiali się w pionowej figurze akrobatycznej. Panicznie stawali na swych głowach i powstrzymywali drżenie rosnącej wieży. Niczym wielopokoleniowa cyrkowa rodzina, którą przecież nie byli. Jako ostatnia została dostawiona babcia Marcina. Krucha staruszka na żywym pomniku. W głowie kotłowało mi się pytanie. Dlaczego oni to nam robią?!
Z drugiej strony i tak mieliśmy lepiej, niż pionki z Shoguna. Krążyły o nich legendy. Podobno większość ginęła w męczarniach przy pierwszym wrzuceniu do maszyny losującej. A potem ich martwe ciała były mieszane z żywymi i ponownie … stop – tak naprawdę nie wierzyłem w te opowieści.
Wydawało mi się już, że babcia Marcina jest bezpieczna i wróciłem do szacowania z twarzy graczy, czy zamierzają użyć nas dziś ponownie, czy też może w końcu wrócimy do domu. Mieszkam w Santiago, w pierwszym szeregowcu od prawej strony. Jest tam ciasno. Tak bardzo, że kilka osób musi kłaść się na innych. Zmieniamy te osoby cyklicznie i zawsze na to czekam. To bardzo przyjemne. A dziś była moja tura i nie mogłem się doczekać.
Nagle huknęło. Psychodeliczny gracz przywalił w babcię Marcina drewnianym drągiem! Przysięgam, sam nie mogłem w to uwierzyć. Dziewczyny poleciały na planszę. Kątem oka zobaczyłem, że Grzesiek oszołomiony stoi w miejscu. Ale przede wszystkim ta biedna staruszka spadła i nieprzytomna turlała się w moją stronę z niesamowitą szybkością. Dotkliwie wpadła na mnie i przekazała cały pęd. Leciałem wprost na krawędź stołu.
Jeśli woreczki strunowe miałyby przechowywać sekundy, minuty i godziny do okropnego wydarzenia, to w tym wypadku byłby to najmniejszy rozmiar, jaki kiedykolwiek powstał. Nie było w nim miejsca na strach, tylko na bierną obserwację – wręcz fascynację – gnających pode mną słoi blatu, wyobrażenia, że prowadzę rozpędzony samochód, odsłaniającego się widoku podłogi, zabierającej dech nieważkości i upadku na miękki dywan.
– Jeden poleciał, spróbuj jeszcze raz.
– Nie widzę, ale przecież nigdy nie zagrasz tak dobrze, aby użyć wszystkich. Oni pakują je na wyrost.
– Trudno, nie będziemy przecież wywieszać kartki „zaginął”, wracajmy do partii.
– Kiedy odkurzacie?
– Dopiero za kilka dni.
Ten woreczek strunowy był ogromny. Leżałem przez dwa dni. Wspominałem nasze ostatnie chwile i obiecywałem, że powrócę. Najtrudniejsze było odpieranie złych wizji. Wiele razy zdawało mi się, że usłyszałem otwieranie szafki, w której przechowują odkurzacz. Ich torturujące rozmowy śledziłem zdanie po zdaniu, ważąc czy przybliżają się, czy oddalają od tematu, jakby to było upiorne „ciepło – zimno”. Miałem nadzieję, że jakimś niezwykłym zbiegiem okoliczności – chorobą, urlopem, nadgodzinami – zapomną o sprzątaniu. I, że te okoliczności będą się powtarzać.
Tak doczekałem następnego spotkania. Całe szczęście, gra Santiago spodobała im się na tyle, że leżała już zaplanowana na stole. Wpierw jednak rozgrywali koszmarnego Shoguna z maszyną losującą śmierci. Przez te dwa dni całkiem zobojętniałem i czekam cierpliwie. Nagle znajomy huk i turlanie po stole. Spadają dwa trupy i leżą obok mnie. W tym samym kolorze!
– I jak, widzisz je?
– Tak, tak, są wszystkie trzy.
– Masz szczęście, Shogun to moja ulubiona gra.
Tekst napisałem w ramach cyklu 500 słów + 1 rysunek Edrache dziennie. Teraz jest jeszcze jeden powód aby o tym wspomnieć: Edrache od kilku dni zagadkowo ilustruje tytuły biorące udział w konkursie na grę roku. Pełna lista tekstów i ilustracji tutaj i tutaj.
Stronghold 🙂
Genialne!!!
Twoje teksty Kapustka zawsze wprawiają mnie w specyficzny nastrój:)
Mistrzostwo swiata. Jak zwykle zreszta :).
Naprawdę udany tekst 🙂
bardzo sympatyczny tekst
(jak przejrzałem twe ostatnie dokonania Maćku, to wolę teksty nawiązujące do rzeczywistości a nie fikcyjne opowiadania – na szczęście te pierwsze są w większości 😉 )
Genialne opowiadanie. Może kapustka rozwiniesz je do całej powieści? 😉 Tak poza tym, to nie mogę się doczekać, aż zaczniesz się identyfikować z elementami gry Seeland. 🙂
Obawiam się, że Kapustka w Seeland będzie przegrywał, bo za monokulturę upraw jest tam 0 punktów
Wielkie dzięki. Stęskniłem się 🙂
@królik: mam nadzieję, że nie kiszony.
@jax: ha, to jest temat na rozmowę! Ale jestem ciekaw, czy generalnie wolisz teksty rzeczywiste niż fikcję, czy tylko w kapuścianym przypadku?
@draco: jeszcze nie grałem 🙁 Proponuję cykl powieści: 1)powrót kostki, 2)trudna decyzja kostki oraz 3)ostateczna rozgrywka
Tytuł drugiej części wydaje mi się mało medialny. Proponuję: Dwie wieże*
Seeland to dla Ciebie zakup obowiązkowy.
*Szogun i El Grande. 🙂
Lub też obowiązkowo Loyang i osadzić pola pekińską 😉
Zdrowo się uśmialiśmy przy czytaniu tego. Gratulacje.