Na tropie anomalii i paradoksów w grach planszowych. Jak wiecie Keltis i Lost Cities: The Board Game to teoretycznie dwie edycje tej samej gry – niemiecka oraz amerykańska. Jak się okazuje tylko teoretycznie. Obie mają zupełnie inne wykonanie wizualne, ale to było już od pewnego czasu wiadome. Jest też drobna zmiana w mechanice, ale w sumie całkiem znacząca.
W Keltis można zagrywać karty w porządku rosnącym lub malejącym, kwestia decyzji gracza. W Lost Cities: The Board Game tylko w rosnącym. Dodanie malejącego zagrywania kart to reguła opcjonalna. Ale to jeszcze nie koniec. W turniejach zaliczonych do Kniziathonów gra Keltis otrzymała poziom trudności 2, a Lost Cities: The Board Game 3 (czym wyżej tym bardziej wymagająca gra). Aby szaleństwu stało się zadość – tylko Keltis jest laureatem Spiel des Jahres, Lost Cities: The Board Game oczywiście nie może się szczycić tym tytułem 🙂
Zapomniałes jeszcze dopisać, że w Lost Cities The board game sugeruje się rozgrywać 3 rundy – tak jak w karciance. A przynajmniej taka sugestia znajdowała się w instrukcji, którą kiedyś przeglądałem.
Istotnie. Taki był zresztą komentarz przy Lost Cities : The board game na liście gier do Kniziathonów.
Nic tylko grać w te perełki 😉
Keltis nie kupię bo nie ma sensu, a Zaginione Miasta to absolutny majstersztyk!
Mam po prostu taką swoją teorię – gra wydaje się na początku prosta do bólu, niektórzy mówią że czysto losowa …….. po wielu, wielu partiach wiem dwie rzeczy: dalej odkrywam jak genialny mechanizm został tu zawarty (po prostu ludzie skreślają ją po 3 rozgrywkach – za wcześnie!!!), a druga rzecz odnośnie losowości – doświadczony gracz nie przegra z nowicjuszem, nie ma takiej szansy (w odróżnieniu od na prawdę losowych gier).
Te trzy rundy powodują, że gra jest dłuższa, a Kniziathonowy współczynnik określa raczej czas trwania rozgrywki niż jej złożoność.